CIAŁO: CZ. I

IMG_1465

© foto Beata Atka Brożek

Gdybym traktowała mojego męża, tak jak traktuję swoje ciało, już dawno by mnie zostawił. Krytyka, nieustanna obserwacja, codzienna, wnikliwa ocena niedoskonałości, niekończące się szlify i ulepszenia; że nie wspomnę permanentnej walki o władzę, wzajemnych pretensji i kompletnego braku chęci do zawarcia jakiegokolwiek kompromisu. No bo daję ci przecież sałatkę, a ty co? Znów żeś zgłodniało? Znów czegoś ode mnie chcesz? A chlorella, młody jęczmień, napar ze skrzypu, pokrzywy, prywatny trener, spirulina? A czerwone wino, a quinoa, a jarmuż, a bataty? Nic? Nie wystarczą? To czegóż jeszcze chcesz? No powiedz. Ty, wredne…
Nie wiem, który chłop by to zniósł? A która kobieta?
Trudno nie mówić o ciele w sezonie, w którym je obnażamy. Obnażamy przed każdym i kimkolwiek, i zapewne dlatego nasze wzorce piękna są tak ujednolicone. No bo jak inaczej – niż posługując się wspólnym, ,,standardowym” modelem urody – ustalić, czy podobamy się szeroko pojętym ,,ludziom”? Czy, lądując gdzieś na rajskiej plaży, zostaniemy z a a k c e p t o w a n e, czy choćby zauważone? Przecież każda z nas dba o inne ciało. Inne, bo swoje, jedyne, pojedyncze.
Moja przyjaciółka od dwudziestu lat pracuje jako trener personalny. Modeluje kobiece sylwetki od rana do wieczora, dzień po dniu i wysłuchuje standardowych narzekań. Co jakiś czas, znużona odbywaniem wciąż tej samej rozmowy, zabiera dzieciaki i jedzie na wakacje: dobrze zjeść i pić wino, jak mawia. Po kilku dniach plażowania zaczyna się denerwować i postanawia regularnie pływać. Ustala ,,krótki”, ,,w ogóle niemęczący” trening – taki ,,zupełnie dla przyjemności” – i co rano uważnie lustruje swoje pośladki. Bo w moim wieku najgorszy jest tyłek, mówi. Spłaszcza się i nie ma tej kreski. Jakiej kreski, pytam. No tej między udem, a pośladkiem. Aaa, tego to wcześniej nie zauważyłam, stwierdzam przerażona. Ale teraz już wiem. Teraz już i o swojej kresce pamiętam. Później przyjaciółka bawi się z dzieciakami na plaży, wraca na kolację, rozkoszuje sutym posiłkiem, winem i… idzie pobiegać. Któregoś razu, przerażona ilością ubrań, w które się już nie mieszczę, wpadłam do niej na trening. Zapytała mnie, ile chcę schudnąć. Nie wiem, odpowiedziałam. Nauczono mnie we Francji le syndrome de la fermeture éclair, czyli syndromu zamka błyskawicznego – mierzysz swoje ubrania, a nie ufasz kapryśnej w przypadku kobiecego ciała wadze. Skąd mam wiedzieć, za ile kilogramów będę się dobrze czuła, pytam. Powiedzmy za pięć, mówi. To magiczna liczba. Co druga kobieta, która do mnie przychodzi, chce tyle zrzucić. Nie wiem czemu, mówi, ale jakoś ciało się wzbrania przed stratą tych ostatnich pięciu kilo – najciężej się ich pozbyć na własną rękę. Potakuję więc i zabieramy się do układania planu naprawczego mojego druzgocąco niezadowalającego, dalekiego od perfekcji ciała.

A teraz mama:
Masz skórę jak porcelana i taką piękną, wąską talię – i t e g o nie pamiętam. Jak byłaś niemowlęciem, wszystkie ciocie mówiły, że jesteś taka śliczna, bo tak rozkosznie pulchniutka – i t o oczywiście pamiętam.

IMG_1481

© foto Beata Atka Brożek

W kolejnym akapicie powinien pojawić się fragment o siostrze bulimiczce, koledze manorektyku, ostatnich badaniach na temat anoreksji, filmie ,,Ciało/Body”, o szwagierce modelce i biednej, otyłej sąsiadce z cukrzycą. Nie zapominając oczywiście o własnych doświadczeniach z BED, czyli zespołem gwałtownego objadania się, który jakkolwiek by nam się romantycznie nie kojarzył z Marlin Monroe, pozostaje zaburzeniem psychicznym związanym z odżywianiem, które wyniszcza, izoluje, wywołuje silne poczucie winy, a nawet doprowadza do śmierci chorego. Tyle, że o tych wszystkich ludzkich tragediach mądrzy ludzie powiedzieli już tyle, na ile pozwala nam współczesny stan wiedzy medycznej. Wiec zamilknę. I poczekam.

koniec części pierwszej…

IMG_0574Autorka tekstu: Beata Atka Brożek – pisarka i smakoszka.