I stało się. Ostatnie spotkanie z moimi KiW. Smutek ogromny.
Ale od początku…
Dowiedziałam się, że mój kolega Alan z kursu WSET pracuje w najlepszej restauracji w Krakowie. Trzeba było iść go odwiedzić. Z kim na obiad do Bottigliery? Oczywiście z naszą nauczycielką Moniką.
Wiem, wiem.. trochę słabe stresować chłopaka, ale jak już w takiej sytuacji sobie poradzi, to chyba nikt mu nie będzie straszny. Ze względu na masę obowiązków termin był wiecznie odkładany, aż w końcu udało się znaleźć wolny wieczór. Od razu szybka akcja – telefon, sms, facebook – uzbierało się nas parę osób, rezerwacja zrobiona, idziemy.
Na miejscu przywitał nas sam chef sommelier Michał Jancik. Jako że większość z naszej grupki była w Bottiglierze 1881 pierwszy raz, pan Michał przygotował dla nas niemałą niespodziankę. Mianowicie oprowadził nas po lokalu, przedstawił jego filozofię, opowiedział pokrótce historię miejsca i przede wszystkim zabrał do piwniczki. I to jakiej! Na półkach etykiety przez lata pieczołowicie selekcjonowane, w powietrzu przyjemny chłód – temperatura pokojowa – 18 stopni, pomieszczenie wyposażone w profesjonalne filtry oczyszczające powietrze, aby nic nie zepsuło czekających na klienta win. Na miejscu czekał już na nas Alan z kolejną niespodzianką. Degustacja w ciemno czterech win. Coś mi się wydaje, że to była taka mała zemsta – po miesiącach nauki sprawdzić własną nauczycielkę – bezcenne 🙂 Po tym teście – zaliczonym oczywiście – wróciłyśmy na górę, głodne, roześmiane i gotowe na dalsze rozpieszczanie kubków smakowych.
Zaczęłyśmy festiwal jedzenia, picia, rozmów i śmiechu. Na przystawkę foie gras z rabarbarem i lawendą oraz tapasy przygotowane z fantazją przez szefa kuchni podane na uroczych kamiennych płytkach. Z pomocą sommeliera wybrałyśmy viognier z Piemontu od Mauro Sebaste. Na danie główne połowa z nas pokusiła się na polędwicę wołową sous-vide, a druga na risotto z przegrzebkami i zielonym groszkiem. Kobiety jak to kobiety – chciałyśmy spróbować wszystkiego, więc talerze krążyły nad stołem. Saint Jacques połączyłyśmy z Nals Margreid Kerner, a polędwice wołową z Cruino IGT Rosso Veronese. Zwycięzcą w pojedynku na połączenie była bliska mojemu sercu corvina podana z mięsem. Owocowość, ciężar i wysoki alkohol świetnie współgrały z polędwicą wołową, a szczególnie sosem przygotowanym na bazie porto tawny.
Na tym oczywiście nie poprzestałyśmy. Nie ma dobrej kolacji bez małego grzeszku. Na deser znowu stolik podzielił się na pół – tiramisu z pomarańczami lub truskawki w pięciu odsłonach. Rozmowom, ploteczkom, śmiechom przy stole nie było końca. Nie zabrakło też wzruszeń. Było to ostatnie spotkanie z dziewczynami ze Stowarzyszenia przed moim wyjazdem. Nie chciałabym tu teraz zachwycać się naszą grupą, ale pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Pomijając całą część edukacyjną, o której wszyscy wiedzą, największą wartością dodaną bycia członkinią jest dla mnie poznanie grupy pięćdziesięciu przebojowych, ambitnych, przedsiębiorczych kobiet zakręconych na punkcie wina. Każda inna, ale łączy nas pozytywne podejście do życia, które niewątpliwie w pewnym stopniu wynika z miłości do wina. Może zamiast Kobiety i Wino powinnyśmy się nazywać Winne Wariatki?
Dzięki za wspólne degustacje, imprezy, wyjazdy i spotkania robocze przy kawie z Rosenthala 🙂
Autorka tekstu: Natalia Palmowska – studentka studiów podyplomowych Collegium Civitas „Wiedza o winie. Media, rynek, kultura…”